Diana Alice Morgan
Znowu pada.
Lubię deszcz. Najbardziej latem, podczas burzy. Uwielbiam uczucie,
kiedy po moim ciele spływa tysiące małych kropel wody, powoli
badając jego każdy centymetr. Mam wtedy wszędzie ciarki i
rozkoszuję się tym niesamowitym uczuciem. Stojąc samotnie na
środku pola, z twarzą uniesioną ku spadającym z nieba kroplom
czuję się czysta... Powietrze po deszczu jest takie rześkie,
chłodne i przyjemne... Zawsze żałuję, że nie mogę złapać go w
worek i zanieść do domu, dlatego też siedzę na dworze do późna,
czasem nawet zegarek wskazuje sporo po północy, a ja dalej
tkwię na drzewie. Jest jedno, z którego mam wspaniały widok
na las. Znajduje się na wysokej górze, tuż przy stromym
spadzie w dół. Kiedy tak sobie na nim siedzę, mogę
zaobserwować coś naprawdę magicznego... Zwierzęta budzą się po
ulewie, cały las ożywa. Sarny wychodzą zza liści i skał, które
je chroniły, pająki wracają na pajęczyny, wszystko staje się
zieleńsze.
I pomimo tych wszystkich plusów, jestem ogromnie wściekła na
tego kogoś u góry, przez którego dzisiejsze południe
jest bardziej ulewne, niż cały październik zeszłego roku razem
wzięty (a padało wtedy prawie codziennie). I że niby niebo płacze,
bo rozstanie, tak? Dobre.
- Bądź grzeczna - mówi do mnie tata, widząc pociąg jadący
w oddali. - Rozumiemy się? I nie wydawaj zbyt wielu pieniędzy. Ucz
się dobrze, liczę na to, że jak zobaczymy się następnym razem,
będziesz już światowej sławy gwiazdą... A, własnie. Przyjedź
najszybciej, jak będziesz mogła! W wakacje? Albo my cię
odwiedzimy...
- Przystopuj trochę - śmieję się, kładąc mu rękę na ramieniu.
Jego kurtka jest przemoczona. - Zacznijmy od tego, że zawsze jestem
grzeczna. - Posyłam mu znaczące spojrzenie. - Zresztą, będziemy
na telefonie. A teraz podaj mi tą torbę.
- Nie ma mowy, ja ją za ciebie zaniosę. Odjeżdżasz dopiero za...
- Nick spogląda na swój nadgarstek ze srebrnym zegarkiem. -
...piętnaście minut. No, daj. Tato, wiesz, że nie powinieneś
dźwigać.
- Ach, kochany z ciebie braciszek - zaczynam - ale i tak nie oddam ci
łóżka z mojego pokoju. E, masz swoje.
- No wiesz... - Wzdycha i się uśmiecha. - Uwierz mi, że robię to
z czystej dobroci serca. W końcu jesteś moją siostrą - mówiąc
to, odbiera tacie jedną torbę i zbiera walizkę leżącą na ziemi,
po czym znika za drzwiami wagonu.
Nick jest ode mnie starszy o sześć lat. Pomimo tego, że mieszka
razem ze swoją narzeczoną, często odwiedzał mnie i tatę w domu.
Mama... Mama nie mieszka z nami od dziesięciu lat i widujemy się
naprawdę rzadko. Ostatnio jakoś trzy, cztery miesiące temu?
- Chodź - rzuca tylko ojciec i łapiąc się za plecy, odnajduje w
pociągu Nicka. Nie powinien tu być, natomiast leżeć w łóżku.
Ma problemy z krzyżem od dawna, a ostatnio jego stan się pogorszył.
Zajmuję miejsce w pustym przedziale, gdzie moje torby już elegancko
leżą na kanapie naprzeciw mnie.
- Dzięki za pomoc - zwracam się w stronę rodziny, na co delikatnie
się uśmiechają. Rozmawiamy jeszcze chwilę, kiedy słyszymy, że
za chwilę odjazd. Od razu robię się smutna i mocno ich przytulam.
- Będę za wami tęsknić. Nie rozrabiajcie za bardzo.
- Nie ma sprawy - odpowiada tata, stojąc już w drzwiach
przedziałowych. - Do zobaczenia niedługo. Zadzwoń, jak dojedziesz.
- Nie martw się o to. - Czochram czarne włosy brata. - Ty masz być
szczególnie grzeczny...
Kiwa głową i ostatni raz się do mnie uśmiecha, a później
znika mi z oczu.
Wzdycham i patrzę za okno. Nie muszę długo czekać, aż obraz
dworca zmienia się na ciągle przemijające drzewa. Powolnym ruchem
dłoni odgarniam mokre włosy z czoła i kładę się na całej
długości kanapy. Jestem tu sama, co jest jedynym plusem tej
podróży. Jak cudownie, kilka godzin w zamkniętym przedziale!
Uwielbiam podróżować, ale jestem pewna, że niedługo ktoś
tu wtargnie i zagłuszy mój spokój. Nie lubię ludzi.
Albo się ich boję. Najlepiej jedno i drugie.
Śmieszne. Jadę do Seattle. Tam się od nich roi... I jak pomyślę,
że mam dzielić z kimś pokój, przez moje ciało przebiega
nieprzyjemny dreszcz. Ten ktoś będzie oglądał mnie rano,
wieczorem, w nocy. Jak będę się uczyć, myć zęby, czytać
książki, śpiewać i tańczyć... Boże, umrę.
I w tym właśnie momencie, starsza pani siada naprzeciwko mnie.
***
Podróż mija mi zadziwiająco przyjemnie. Kobieta, która
dosiadła się do mnie na początku nie przeszkadzała w żadnym
wypadku. Zdążyłam przeczytać do końca książkę i przespać
cztery godziny, co wiąże się z tym, że ani mi się nie dłużyło,
ani nie nudziło.
Zbieram swoje rzeczy, zakładam czarny płaszcz i wychodzę z
pociągu. Tutaj nie pada, a mimo wszystko jest szaro. Słońce ukrywa
się za chmurami i od czasu do czasu powieje chłodny wiatr, więc
szybko zmierzam do parkingu dla taksówek. Wsiadam w jeden z
żółtych samochodów, podaję kierowcy dokładny adres
i jadę.
Oddycham głęboko. Już jest dobrze, Diana. Zaraz będziesz u
Elizabeth, walniesz się na łóżko, napijesz ciepłej
herbatki, a jutro, tak jak każdy, pójdziesz na rozpoczęcie
roku szkolnego w akademii.
Tam będzie bardzo dużo ludzi.
- Jesteś tutaj nowa, prawda? - zagaduje kierowca, na co kiwam głową.
Nie mam siły na nic, w tym rozmowę. - Myślę, że ci się tutaj
spodoba.
Ja myślę, że źle myślisz. Tu jest zbyt głośno. Zbyt wiele
ludzi mnie otacza.
Patrzę na budynki, które mijamy. Są bardzo wysokie i mają
dużo okien, a w prawie każdym z nich widać zapalone światło.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmia mężczyzna. Zdziwiona tym, jak
szybko dojechaliśmy, płacę mu wyznaczoną sumę i wychodzę z
samochodu. Przede mną rozciąga się ogromny budynek, a centralnie
naprzeciw mnie stoi kobieta w wieku taty - jego przyjaciółka
- średniej wielkości szatynka. Macha do mnie z uśmiechem i bez
zbędnych pytań, prowadzi do swojego apartamentu.
Herbatko, nadchodzę.
***
- Wstajemy, skarbie.
Kilkakrotnie mrugam oczami i podnoszę się do pozycji siedzącej.
Gdzie ja... Ach, no tak. Dziś rozpoczęcie roku, jupi.
Szybko się ogarniam, zabieram walizki wsiadam do auta z Elizabeth,
która podwozi mnie pod samą bramę akademii. Jezusie, jakie
to jest wielkie i piękne. O mój boże, ile tam jest ludzi.
Umrę.
Kiwam głową w stronę kobiety, przytulam na pożegnanie i szybko
wychodzę z auta. Kieruję się w stronę budynku, w którym
miała odbyć się cała uroczystość. Prawdę mówiąc, nie
wiem, czy dobrze trafiłam. Przynajmniej początkowo, bo im bardziej
się zagłębiałam, tym głośniej się staje i mijam więcej ludzi.
Teraz jestem pewna, że pomieszczenie, w którym się znajduję
jest właściwe. Na hallu stoi cała masa osób w moim wieku,
mniej więcej na środku nauczyciele. Sylvester Stallone, Paul
Stanley, Elton John. Rozglądam się dookoła i przed oczami robi mi
się coraz ciemniej. Nie lubię tłumów, źle się wtedy
czuję.
Nagle ktoś mnie szturcha. Odwracam się gwałtownie i widzę
naprzeciwko siebie dwóch mężczyzn - jeden jest dla mnie
całkiem obcy, a drugi... Nie widzę go po raz pierwszy.
Nogi mi się uginają. Przede mną stoi Michael Jackson i
najprawdopodobniej jeden z uczniów.
Wygląda jeszcze lepiej niż w telewizji i na zdjęciach. A jego
włosy... Chciałabym ich dotknąć.
- Wybacz - mówi ten młodszy i się uśmiecha. - To niechcący.
Jestem Adam.
Stoję z otwartymi ustami i patrzę raz na jednego, raz na drugiego.
- Nic się nie stało - jęczę cicho i zamykam na chwilę oczy. -
Ja... Diana.
- Miło mi - odzywa się w końcu Jackson. Pan Jackson, znaczy się.
- A teraz wybacz, muszę iść.
Kiwam głową i uśmiecham się nerwowo w stronę chłopaka, który
najwidoczniej nie ma zamiaru ruszyć się z miejsca. Stoi zapatrzony
w odchodzącego nauczyciela, a ja, mimo świadomości tego, że nie
powinnam, wlepiam swoje spojrzenie w niego. Jest wysoki, ale nie za
bardzo i ma widoczne kości policzkowe. Jego włosy są trochę
przydługie... Widać, że zapomniał o strzyżeniu, ale prawdę
mówiąc, pasuje mu to. Jest dobrze zbudowany, plus ma
dwudniowy zarost.
Gwałtownie spogląda na mnie. Jestem zmieszana, ale jednocześnie
mam okazję, żeby przyjrzeć się jego oczom. Zielone.
Dyrektor zaczyna mówić, więc z ulgą odwracam się od Adama.
Słucham tego, co ma nam do przekazania i zgodnie z jego zaleceniami,
kieruję się po klucz do pokoju oraz plan lekcji i okolicy.
Idę do sąsiedniego budynku i powoli, wlokąc za sobą walizki,
ciągnę za klamkę od drzwi swojego małego mieszkania. Dziwię się,
bo jest zamknięte, a spodziewałam się tam niejakiej Amy, mającej
dzielić ze mną pokój przez najbliższe pięć lat. Otwieram
zatem pokój i kładę torby oraz walizki pod ścianę. Siadam
na łóżku najdalej od drzwi i okien i wzdycham. Zginę tu,
jestem tego pewna. Nie nadaję się do tej szkoły.
- Diana? - słyszę zaraz po krótkim puknięciu w drzwi.
Rzucam ciche „tak” i moim oczom ukazuje się ładna blondynka. -
Amy Taylor, która miała dzielić z tobą pokój,
wczoraj zrezygnowała. Zdarzyło się coś, co ją do tego niestety
zmusiło... Kazali mi to przekazać. Przykro mi, że będziesz
siedziała tutaj sama.
Kiwam głową, udając smutną, a dziewczyna uśmiecha się
pociesznie i wychodzi.
W duchu skaczę z radości. Dzielenie z kimś mojej chorej wyobraźni
byłoby dla mnie najgorszym koszmarem.
Diana, jaka ty jesteś naiwna! Powinnam nacieszyć się tym spokojem.
Jutro zaczynam ciężką pracę - nad sobą i ze sobą.
~~~~~~~
Ale ze mnie ciota. Myślałam, że wyjdzie lepiej, a tu jeb, takie... coś.
Wstyd mi za siebie, możecie zacząć mnie wyśmiewać.
Villa, teraz Ty!
Malffu xx
A ja myślę, że ci wyszło. Bardzo podobał mi się początek i te opisy... coś pięknego. Plus, brawo za to, że Twoja postać się nie spóźniła hahaha ;).
OdpowiedzUsuńMoje opisy są okropne. XD A co do spóźnienia, jeszcze szysko w swoim czasie.
UsuńAle mimo wszystko, dziękuję. :)
Malffu, powiem tak - TWOJE OPIS NIE SĄ OKROPNE I NIE MARUDŹ, DZIECKO!!!
OdpowiedzUsuńA komentarz z prawdziwego zdarzenia walnę Ci pod następnym. ;____;