niedziela, 15 marca 2015

Rozdział 3

Diana Alice Morgan


Znowu pada.
Lubię deszcz. Najbardziej latem, podczas burzy. Uwielbiam uczucie, kiedy po moim ciele spływa tysiące małych kropel wody, powoli badając jego każdy centymetr. Mam wtedy wszędzie ciarki i rozkoszuję się tym niesamowitym uczuciem. Stojąc samotnie na środku pola, z twarzą uniesioną ku spadającym z nieba kroplom czuję się czysta... Powietrze po deszczu jest takie rześkie, chłodne i przyjemne... Zawsze żałuję, że nie mogę złapać go w worek i zanieść do domu, dlatego też siedzę na dworze do późna, czasem nawet zegarek wskazuje sporo po północy, a ja dalej tkwię na drzewie. Jest jedno, z którego mam wspaniały widok na las. Znajduje się na wysokej górze, tuż przy stromym spadzie w dół. Kiedy tak sobie na nim siedzę, mogę zaobserwować coś naprawdę magicznego... Zwierzęta budzą się po ulewie, cały las ożywa. Sarny wychodzą zza liści i skał, które je chroniły, pająki wracają na pajęczyny, wszystko staje się zieleńsze.
I pomimo tych wszystkich plusów, jestem ogromnie wściekła na tego kogoś u góry, przez którego dzisiejsze południe jest bardziej ulewne, niż cały październik zeszłego roku razem wzięty (a padało wtedy prawie codziennie). I że niby niebo płacze, bo rozstanie, tak? Dobre.
- Bądź grzeczna - mówi do mnie tata, widząc pociąg jadący w oddali. - Rozumiemy się? I nie wydawaj zbyt wielu pieniędzy. Ucz się dobrze, liczę na to, że jak zobaczymy się następnym razem, będziesz już światowej sławy gwiazdą... A, własnie. Przyjedź najszybciej, jak będziesz mogła! W wakacje? Albo my cię odwiedzimy...
- Przystopuj trochę - śmieję się, kładąc mu rękę na ramieniu. Jego kurtka jest przemoczona. - Zacznijmy od tego, że zawsze jestem grzeczna. - Posyłam mu znaczące spojrzenie. - Zresztą, będziemy na telefonie. A teraz podaj mi tą torbę.
- Nie ma mowy, ja ją za ciebie zaniosę. Odjeżdżasz dopiero za... - Nick spogląda na swój nadgarstek ze srebrnym zegarkiem. - ...piętnaście minut. No, daj. Tato, wiesz, że nie powinieneś dźwigać.
- Ach, kochany z ciebie braciszek - zaczynam - ale i tak nie oddam ci łóżka z mojego pokoju. E, masz swoje.
- No wiesz... - Wzdycha i się uśmiecha. - Uwierz mi, że robię to z czystej dobroci serca. W końcu jesteś moją siostrą - mówiąc to, odbiera tacie jedną torbę i zbiera walizkę leżącą na ziemi, po czym znika za drzwiami wagonu.
Nick jest ode mnie starszy o sześć lat. Pomimo tego, że mieszka razem ze swoją narzeczoną, często odwiedzał mnie i tatę w domu. Mama... Mama nie mieszka z nami od dziesięciu lat i widujemy się naprawdę rzadko. Ostatnio jakoś trzy, cztery miesiące temu?
- Chodź - rzuca tylko ojciec i łapiąc się za plecy, odnajduje w pociągu Nicka. Nie powinien tu być, natomiast leżeć w łóżku. Ma problemy z krzyżem od dawna, a ostatnio jego stan się pogorszył.
Zajmuję miejsce w pustym przedziale, gdzie moje torby już elegancko leżą na kanapie naprzeciw mnie.
- Dzięki za pomoc - zwracam się w stronę rodziny, na co delikatnie się uśmiechają. Rozmawiamy jeszcze chwilę, kiedy słyszymy, że za chwilę odjazd. Od razu robię się smutna i mocno ich przytulam. - Będę za wami tęsknić. Nie rozrabiajcie za bardzo.
- Nie ma sprawy - odpowiada tata, stojąc już w drzwiach przedziałowych. - Do zobaczenia niedługo. Zadzwoń, jak dojedziesz.
- Nie martw się o to. - Czochram czarne włosy brata. - Ty masz być szczególnie grzeczny...
Kiwa głową i ostatni raz się do mnie uśmiecha, a później znika mi z oczu.
Wzdycham i patrzę za okno. Nie muszę długo czekać, aż obraz dworca zmienia się na ciągle przemijające drzewa. Powolnym ruchem dłoni odgarniam mokre włosy z czoła i kładę się na całej długości kanapy. Jestem tu sama, co jest jedynym plusem tej podróży. Jak cudownie, kilka godzin w zamkniętym przedziale! Uwielbiam podróżować, ale jestem pewna, że niedługo ktoś tu wtargnie i zagłuszy mój spokój. Nie lubię ludzi. Albo się ich boję. Najlepiej jedno i drugie.
Śmieszne. Jadę do Seattle. Tam się od nich roi... I jak pomyślę, że mam dzielić z kimś pokój, przez moje ciało przebiega nieprzyjemny dreszcz. Ten ktoś będzie oglądał mnie rano, wieczorem, w nocy. Jak będę się uczyć, myć zęby, czytać książki, śpiewać i tańczyć... Boże, umrę.
I w tym właśnie momencie, starsza pani siada naprzeciwko mnie.

***

Podróż mija mi zadziwiająco przyjemnie. Kobieta, która dosiadła się do mnie na początku nie przeszkadzała w żadnym wypadku. Zdążyłam przeczytać do końca książkę i przespać cztery godziny, co wiąże się z tym, że ani mi się nie dłużyło, ani nie nudziło.
Zbieram swoje rzeczy, zakładam czarny płaszcz i wychodzę z pociągu. Tutaj nie pada, a mimo wszystko jest szaro. Słońce ukrywa się za chmurami i od czasu do czasu powieje chłodny wiatr, więc szybko zmierzam do parkingu dla taksówek. Wsiadam w jeden z żółtych samochodów, podaję kierowcy dokładny adres i jadę.
Oddycham głęboko. Już jest dobrze, Diana. Zaraz będziesz u Elizabeth, walniesz się na łóżko, napijesz ciepłej herbatki, a jutro, tak jak każdy, pójdziesz na rozpoczęcie roku szkolnego w akademii.
Tam będzie bardzo dużo ludzi.
- Jesteś tutaj nowa, prawda? - zagaduje kierowca, na co kiwam głową. Nie mam siły na nic, w tym rozmowę. - Myślę, że ci się tutaj spodoba.
Ja myślę, że źle myślisz. Tu jest zbyt głośno. Zbyt wiele ludzi mnie otacza.
Patrzę na budynki, które mijamy. Są bardzo wysokie i mają dużo okien, a w prawie każdym z nich widać zapalone światło.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmia mężczyzna. Zdziwiona tym, jak szybko dojechaliśmy, płacę mu wyznaczoną sumę i wychodzę z samochodu. Przede mną rozciąga się ogromny budynek, a centralnie naprzeciw mnie stoi kobieta w wieku taty - jego przyjaciółka - średniej wielkości szatynka. Macha do mnie z uśmiechem i bez zbędnych pytań, prowadzi do swojego apartamentu.
Herbatko, nadchodzę.

***

- Wstajemy, skarbie.
Kilkakrotnie mrugam oczami i podnoszę się do pozycji siedzącej. Gdzie ja... Ach, no tak. Dziś rozpoczęcie roku, jupi.
Szybko się ogarniam, zabieram walizki wsiadam do auta z Elizabeth, która podwozi mnie pod samą bramę akademii. Jezusie, jakie to jest wielkie i piękne. O mój boże, ile tam jest ludzi. Umrę.
Kiwam głową w stronę kobiety, przytulam na pożegnanie i szybko wychodzę z auta. Kieruję się w stronę budynku, w którym miała odbyć się cała uroczystość. Prawdę mówiąc, nie wiem, czy dobrze trafiłam. Przynajmniej początkowo, bo im bardziej się zagłębiałam, tym głośniej się staje i mijam więcej ludzi.
Teraz jestem pewna, że pomieszczenie, w którym się znajduję jest właściwe. Na hallu stoi cała masa osób w moim wieku, mniej więcej na środku nauczyciele. Sylvester Stallone, Paul Stanley, Elton John. Rozglądam się dookoła i przed oczami robi mi się coraz ciemniej. Nie lubię tłumów, źle się wtedy czuję.
Nagle ktoś mnie szturcha. Odwracam się gwałtownie i widzę naprzeciwko siebie dwóch mężczyzn - jeden jest dla mnie całkiem obcy, a drugi... Nie widzę go po raz pierwszy.
Nogi mi się uginają. Przede mną stoi Michael Jackson i najprawdopodobniej jeden z uczniów.
Wygląda jeszcze lepiej niż w telewizji i na zdjęciach. A jego włosy... Chciałabym ich dotknąć.
- Wybacz - mówi ten młodszy i się uśmiecha. - To niechcący. Jestem Adam.
Stoję z otwartymi ustami i patrzę raz na jednego, raz na drugiego.
- Nic się nie stało - jęczę cicho i zamykam na chwilę oczy. - Ja... Diana.
- Miło mi - odzywa się w końcu Jackson. Pan Jackson, znaczy się. - A teraz wybacz, muszę iść.
Kiwam głową i uśmiecham się nerwowo w stronę chłopaka, który najwidoczniej nie ma zamiaru ruszyć się z miejsca. Stoi zapatrzony w odchodzącego nauczyciela, a ja, mimo świadomości tego, że nie powinnam, wlepiam swoje spojrzenie w niego. Jest wysoki, ale nie za bardzo i ma widoczne kości policzkowe. Jego włosy są trochę przydługie... Widać, że zapomniał o strzyżeniu, ale prawdę mówiąc, pasuje mu to. Jest dobrze zbudowany, plus ma dwudniowy zarost.
Gwałtownie spogląda na mnie. Jestem zmieszana, ale jednocześnie mam okazję, żeby przyjrzeć się jego oczom. Zielone.
Dyrektor zaczyna mówić, więc z ulgą odwracam się od Adama. Słucham tego, co ma nam do przekazania i zgodnie z jego zaleceniami, kieruję się po klucz do pokoju oraz plan lekcji i okolicy.
Idę do sąsiedniego budynku i powoli, wlokąc za sobą walizki, ciągnę za klamkę od drzwi swojego małego mieszkania. Dziwię się, bo jest zamknięte, a spodziewałam się tam niejakiej Amy, mającej dzielić ze mną pokój przez najbliższe pięć lat. Otwieram zatem pokój i kładę torby oraz walizki pod ścianę. Siadam na łóżku najdalej od drzwi i okien i wzdycham. Zginę tu, jestem tego pewna. Nie nadaję się do tej szkoły.
- Diana? - słyszę zaraz po krótkim puknięciu w drzwi. Rzucam ciche „tak” i moim oczom ukazuje się ładna blondynka. - Amy Taylor, która miała dzielić z tobą pokój, wczoraj zrezygnowała. Zdarzyło się coś, co ją do tego niestety zmusiło... Kazali mi to przekazać. Przykro mi, że będziesz siedziała tutaj sama.
Kiwam głową, udając smutną, a dziewczyna uśmiecha się pociesznie i wychodzi.
W duchu skaczę z radości. Dzielenie z kimś mojej chorej wyobraźni byłoby dla mnie najgorszym koszmarem.
Diana, jaka ty jesteś naiwna! Powinnam nacieszyć się tym spokojem. Jutro zaczynam ciężką pracę - nad sobą i ze sobą.


~~~~~~~
Ale ze mnie ciota. Myślałam, że wyjdzie lepiej, a tu jeb, takie... coś.
Wstyd mi za siebie, możecie zacząć mnie wyśmiewać.
Villa, teraz Ty!
Malffu xx


3 komentarze:

  1. A ja myślę, że ci wyszło. Bardzo podobał mi się początek i te opisy... coś pięknego. Plus, brawo za to, że Twoja postać się nie spóźniła hahaha ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje opisy są okropne. XD A co do spóźnienia, jeszcze szysko w swoim czasie.
      Ale mimo wszystko, dziękuję. :)

      Usuń
  2. Malffu, powiem tak - TWOJE OPIS NIE SĄ OKROPNE I NIE MARUDŹ, DZIECKO!!!
    A komentarz z prawdziwego zdarzenia walnę Ci pod następnym. ;____;

    OdpowiedzUsuń

Layout by Tyler