czwartek, 19 marca 2015

Rozdział 5

3 komentarze:
Rosemary Goldie Jenkins





Podniosłam głowę do góry i rozejrzałam się po całym pomieszczeniu, gdzie kolorowe ściany biły po oczach. Oprócz wielkiego bałaganu, nie było tu nic ciekawego, no, może część Cameron, bo ona zdążyła się już jakoś urządzić. Nie była w końcu mną, czyli osobą, która nie potrafi sobie poradzić z rozpakowaniem walizek w ciągu jednego dnia. Nie, lepiej to rozłożyć na kilka lat i tak każdego dnia wyciągać jedną parę spodni. Ja nie wiem po co mi ta szafa w rogu pokoju... No jasne, że na nic. I tak nie zdążę się wypakować dzisiaj, bo mam zajęcia... Zajęcia, cholera! Teraz wszystko jasne, dlatego nie ma Cam! Która godzina?! Normalnie zamorduję budzik, a potem siebie za to, że zaspałam. Albo najlepiej wszystko. I na samym końcu siebie, żeby nie mieć wyrzutów sumienia, że zabiłam wszystkich tylko, dlatego że zaspałam na pierwsze zajęcia.
Ósma dwadzieścia pięć.
Podniosłam się jak najszybciej z łóżka i wpadłam do łazienki. Jednak po chwili, jak błyskawica, z niej wypadłam, bo nie wzięłam ubrań. Boże... Jak tu być mną? Nie potrafię się wypakować, wstać na czas i się uszykować! A na dodatek ciuchy są tak powciskane do walizki, że nie można nic znaleźć. Dzięki, Boże, naprawdę. Powiedz na co mi było lenistwo? Chyba chciałeś się na kimś poznęcać, Panie. Nie mogłeś na Darylu?
Ósma trzydzieści jeden.
Wybiegłam z łazienki i zaczęłam czesać włosy, tak aby jakoś wyglądały. Po ludzku, rzecz jasna, bo po małpiemu to one już wyglądają. Tak samo ja... Cholera, tylko dlaczego Cameron mnie nie obudziła?! Wiem, że wyglądam naprawdę uroczo podczas snu, ale bez przesady, proszę. Mogła mnie spokojnie zwalić z łóżka, a nie wyjść beze mnie. Zostawić mnie tutaj. Samą. Spóźnioną. Źle ubraną. Nie uczesaną. Cierpiącą. Chcącą do Daryla. I głodną. Dlaczego głód przychodzi w takich właśnie momentach?! Jest tak wkurzający jak.... Jak Ringo, kiedy chce wyjść na dwór. Teraz całe szczęście męczy Daryla, ha. Jakie szczęście...
Ósma trzydzieści sześć.
Wypadłam z budynku mieszkalnego, po drodze natykając się tylko na jedną osobę, która jakoś nie wyglądała na to, że zależy mu na dotarciu na czas. Mi tak. Cholernie. Zresztą, wyglądał na starszego, na pewno był tu nie po raz pierwszy, więc co się dziwić? Zna wszystkich, ma wszystko obcykane, a ja? Ja nic nie mam! Właśnie, nic. Nawet... Klasy. Nie wiem, gdzie mamy się spotkać. Nie wiem nic! Czyżby był to najgorszy dzień w moim życiu? Och, Goldie, dobra odpowiedź, ty spryciulo. Zajebista odpowiedź i prawdziwa. Kto teraz pokieruje mnie do miejsca wyznaczonego na zajęcia? Ten chłopak...? Tylko gdzie on...?
Obróciłam się gwałtownie do tyłu i od razu poczułam, że wylądowałam na czymś. Kimś, cholera wie. Podniosłam głowę do góry, aby spojrzeć w błękitne oczy chłopaka, w którego klatkę piersiową uderzyłam. Długie, jasne włosy spadały mu na ramiona, a na ustach gościł zawadiacki uśmiech. Otworzyłam delikatnie usta, chcąc coś powiedzieć, jednak szybko je zamknęłam, bo aktualnie zdolna byłam tylko do powiedzenia, że chleb w Biedronce kosztuje dwa złote, a tego bym nie chciała. Naprawdę.
- Powiedz mi, gdzie zmierzasz? - usłyszałam jego ciepły głos. - Bo jeśli do mnie, to ramiona mam zawsze szeroko otwarte, jak teraz. A jeśli na zajęcia, bo z nie wiadomego powodu uważasz, że są ci bardziej potrzebne niż ja, to pomogę, ale nie tak chętnie.
Spuściłam głowę nisko, tak żeby nie mógł spojrzeć mi w oczy, a co najgorsze na czerwone policzki, cholera! Jasny gwint, ja przedawkowuję słowo 'cholera', cholera...
- Przepraszam cię bardzo, ale jednak wybieram zajęcia - wydukałam w końcu starając zabrzmieć się tak jak zwykle - dziarsko. - A dokładniej to do sali, gdzie zajęcia ma Michell Pfeiffer, jeśli tylko byś mógł.
Chłopak westchnął i zarzucając na ramię swoją czarną torbę, pokierował mnie do klasy mówiąc jeszcze coś o tym, że dzisiejsze dziewczyny się nie znają i nie widzą, kiedy mają wielką szansę od życia. Jednak ja nie zwracałam na to uwagi, a przynajmniej się starałam. Mam w końcu Daryla! Chłopa z tyloma możliwościami i talentami! Potrafi jeść, spać, pić i nie marudzić przez całe dziesięć minut, a do tego potrafi przełączać kanały w telewizorze nawet przez sen! I jak tu go nie kochać, i nie chcieć trwać przy nim do końca życia? No jak?
Nie pytając się nawet o imię blondyna, pobiegłam od razu do klasy, gdzie czekała na mnie już reszta studentów i Pfeiffer, która miała taki piękny głos... Cholera, za dużo Tequila Sunrise się naoglądałam z Darylem.



* * *



Wiatr delikatnie rozwiewał moje jasne włosy sprawiając, że ciepło tego popołudnia nie męczyło aż tak bardzo. Zwiewna sukienka założona specjalnie na jego przyjście idealnie układała się na moim ciele, a bose stopy leżały teraz na czerwonym kocyku w kratkę. Leżałam na nim z założonymi rękoma za głowę i wpatrywałam się w błękitne niebo, na którym dzisiejszego dnia w ogóle nie było widać chmur. Rozkoszując się tym stanem oddawałam się ciepłu, które dawało słońce, za to Daryl wyjątkowo nie palił tylko wpatrywał się we mnie tępo, podpierając się na łokciu. W dłoni trzymał jakiś kwiatek i błądził nim po moich ramionach i dekolcie mówiąc coś o tym, że Ringo się go nie słucha. I że obydwoje za mną tęsknią. Daryl tęskni. O. Mój. Boże.
- Myślałem nad czymś ostatnio... - zaczął brunet zarzucając włosami.
- Nad czym to znów? - spytałam odwracając głowę w jego stronę. - Może znów potrzebujesz większego telewizora, bo ten za mały. Sąsiad ma większy, hm? To znowu o to chodzi?
Spojrzał na mnie z grymasem, który maił być raczej uśmiechem, jednak tak nie wyglądał. Dla innych. Ja już wiedziałam, że Daryl tak się uśmiecha. Potrafi normalnie, jasne, że tak, ale po co? No właśnie tylko on nie wie.
- Wiesz, ja chciałem się zapytać czy nie...
W tym momencie na kocyk wbiegł czarny mieszaniec z patykiem w psyku, śliniąc się na nas i jednocześnie zachęcając do rzucenia mu 'jego zdobyczy'. Tym samym Daryl nie mógł dokończyć, choć... Ja sama chyba nie chciałam, żeby kończył, bo domyślałam się, co takiego chciał powiedzieć. A ten temat, to ja zamierzam omijać szerokim łukiem.
Naprawdę.
- Rosie, kochasz mnie? - usłyszałam z tyłu.
- Nie, Daryl. Nie kocham cię. Tak naprawdę wolę Ringo.
- Czuję się z tym naprawdę zajebiście, wiesz?
- Powinieneś.
- Świnia.
- Idiota.
- Wredna małpa.
- Zaraz cię uduszę.
- Kocham cię, Goldie.



________________________

Rozdział wyprodukowany w połowie z Villą.
Wcale nie jest dłuższy od poprzedniego. ;___; Nie jest, na pewno.
No cóż, ale teraz będzie rozdział wspólny. Ja się cieszę. XD 
A Wy?
Dodałam już tą zakładkę 'znajomi', więc... Są tam tylko dwie osoby. XD
Także... Nie wiem co napisać. 
A, Nyks, podaj nam listę piosenek do playlisty. Ja tego żądam. XD
Papa.

środa, 18 marca 2015

Rozdział 4

3 komentarze:
Weasley Brad Knox

And all my friends have gone to find
Another place to let their hearts collide
Just promise me, you'll always be a friend
Cos you are the only one

      Gdy się budzę, chodzą mi po głowie słowa ulubionej piosenki Lettie. Uśmiecham się na samą myśl, że znów zagościła w moim życiu na dłużej. Tak bardzo za nią tęskniłem...
      Przez niedokładnie zasłonięte okno wpadają promienie słońca, choć jest wcześnie. Wiem to dzięki pochrapywaniu mojego współlokatora – Ashtona. Sympatyczny gość, równie spokojny jak Lettie. Jest na efektach specjalnych, więc przeczuwam długie noce przy włączonym kompie. Cóż, on będzie musiał znieść moje notatki... Dosłownie wszędzie. Przy przydzielaniu pokoi powinniśmy zostawiać informację czy jesteśmy bałaganiarzami, bo biedny, pedantyczny Ash wylądował w pokoju ze mną. Cóż, jego problem.
      Podnoszę się i przeciągam. Mam ambitny plan obudzenia Scarlett i ruszenia wraz z nią na podbój nowej szkoły. Mam jedynie nadzieję, że nasze zajęcia się pokrywają, bo głupio by było, jakbyśmy się mijali.
      Wstaję z łóżka i zmierzam do łazienki, po drodze zgarniając z torby bokserki, spodnie i koszulkę. Rzucam je w kąt łazienki i wchodzę pod prysznic. Odkręcam najzimniejszą wodę, jaką tylko mogę. Lettie zawsze śmiała się, że mogę sobie coś odmrozić, ale co ja poradzę, że wiecznie mi za ciepło? Zawsze biorę zimne prysznice. I zdrowszy jestem. A ona kiedyś wiecznie chorowała.
      Czyściutki i pachnący wychodzę z łazienki i zerkam na współlokatora. W międzyczasie przekręcił się jedynie z jednego boku na drugi. Uśmiecham się, widząc to, po czym ruszam na korytarz. Z cichą nadzieją, że dobrze zapamiętałem numer jej pokoju zmierzam w kierunku osiemdziesiątek. Zbliżam się do trójki i słyszę głosy. Raczej wrzaski. Kłótni.
      - Skąd wiedziałeś, że tu jestem?! - to Lettie. Jej głos zawsze skacze o oktawę, gdy jest wściekła.
      - Koleżanka mi powiedziała – odpowiada męski głos, na co spinam się.
      Scarlett parska suchym śmiechem.
      - Kolejna dziwka?
      - Scarlett, proszę... - kontynuuje tamten, a ja trzymam już dłoń na klamce.
      - Zamknij tę swoją kłamliwą mordę, Robert! - syczy moja przyjaciółka, gdy wchodzę do pokoju.
      Pierwsze, co widzę to jej duże zielone oczy pełne gniewu i smutku. Zaraz potem dostrzegam jej rozmówcę – zdradliwego gnoja Roberta – i sam zaczynam odczuwać silne negatywne emocje.
      - Proszę! Szybko się pocieszyłaś – prycha w stronę Lettie.
      - To Wes, kretynie! - odpowiada, przewracając oczami. Jestem z niej dumny. Po tym, w jakim stanie była, gdy się u mnie zjawiła, bałem się, że gdyby przypadkiem znów się z nim spotkała, mogłaby się po prostu rozpłakać, a on by się nad nią pastwił.
      - Wynoś się – warczę w stronę niechcianego gościa.
      Robert mierzy mnie wściekłym spojrzeniem.
      - Nie będziesz mi rozkazywał, gówniarzu.
      Śmieję się w głos.
      - Wypierdalaj albo ci pomogę.
      Robert ocenia mnie, widzę to w jego oczach. Jest, co prawda lepiej umięśniony, ale ja jestem wyższy. I naprawdę wściekły. W takim stanie rozszarpałbym go jak szmacianą lalkę.
      Zaciska zęby, po czym wychodzi, mijając mnie trąca moje ramię, ale przymykam na to oko. Podchodzę do Lettie i bez słowa zamykam ją w uścisku. Stoimy tak chwilę, po czym moja przyjaciółka mruczy.
      - Przez tego dupka Tamiko uciekła.
      Krzywię się lekko.
      - Kto?
      Lettie chichocze lekko, po czym odsuwa się.
      - Moja współlokatorka. Gdy Robert wparował i zaczął na mnie krzyczeć, wyszła. Boję się, że już mnie nie lubi...
      Prycham, słysząc to.
      - Jak mogłaby cię nie lubić przez jednego dupka. Może nie wiedziała, jak się zachować – próbuję ją pocieszyć. - Ale tak właściwie, to czego on tu szukał?
      Lettie ucieka wzrokiem i siada na swoim łóżku.
      - Zaczął mnie przepraszać, że wcale nie chciał. Bla, bla, bla. Nic ważnego.
      - Możesz mi powiedzieć – dosiadam się do niej i zerkam na nią ukradkiem.
      Scarlett wzdycha i patrzy na mnie. W jej oczach czai się smutek.
      - Poznałam go, gdy miałam osiemnaście lat. Szybko zostaliśmy parą. Był starszy, trochę niegrzeczny, wiesz jak to działa na kobiety. Byłam daleko od ciebie, a Misty kompletnie nie zna się na ludziach. Ty byś mnie ostrzegł jaki z niego zimny drań, a tak... Jakoś rok temu mi się oświadczył. Wyniosłam się od dziadków do niego, do Los Angeles. Wszystko było pięknie. Miałam dwadzieścia lat, ukochanego, plany. Byłam szczęśliwa. Trzy miesiące temu miał się odbyć nasz ślub – głos zaczynał jej drżeć. Splotłem swoje palce z jej. - Z samego rana poszłam go obudzić po wieczorze kawalerskim. Wszyscy mieszkaliśmy wtedy w hotelu. Znalazłam go w łóżku z trzema kobietami! - łzy ciekną jej już po policzkach strumieniami. - Striptizerką, jedną z zaproszonych na ślub oraz mamą mojej świadkowej! Dwanaście godzin później stałam już pod twoimi drzwiami – wzrusza ramionami.
      Patrzę na nią i nie mogę w to uwierzyć. Mam ochotę dogonić Roberta i zrobić mu wszystkie najgorsze rzeczy świata. Ale... Coś z tyłu głowy mówiło mi, że jej ból to moja wina, bo uciekłem od Rebecci. Powinienem był zostać z siostrą i pilnować przyjaciółki...
      Oplatam Scarlett ramionami i trzymam ją mocno. Szlocha chwilę, po czym po prostu się tuli. W ciszy.
      - Przeszkadzam? - w pomieszczeniu rozchodzi się wysoki, kobiecy głos. Zerkam na przybysza i widzę niebieskowłosą Azjatkę o zaniepokojonej minie. Wnioskuję, że to Tamiko.
      Odsuwam się od Lettie i uśmiecham przyjaźnie do jej współlokatorki.
      - Jestem Weasley – wyciągam dłoń.
      - Tamiko – odpowiada, gapiąc się na Scarlett. - Scar, jak się czujesz?
Lettie ociera policzki wierzchem dłoni i uśmiecha się lekko.
      - Już dobrze. Idziemy na śniadanie?
      Kiwam głową, ale również uważnie obserwuję Lettie. Widzę, że emocje związane z nagłym pojawieniem się tego dupka, jeszcze nie odeszły. Obejmuję ją opiekuńczo ramieniem (przymykając oczy na lekki uśmieszek Tamiko) i prowadzę w kierunku stołówki. Japonka wesoło podąża za nami, nucąc kawałek, którego nie znam.
      Przed drzwiami do stołówki minęliśmy sporo innych uczniów i trochę przeraziło mnie ile talentów może znajdować się w jednym pomieszczeniu. Gdzieś w oddali dostrzegłem Petera Jacksona i Sylvestra Stallone, i aż mnie wmurowało w podłogę. Takie osobistości mają uczyć mnie? Zwykłego dzieciaka z Nowego Jorku. Jakim cudem to się w ogóle dzieje?
      I te wszystkie laski wkoło... Gdzieś w międzyczasie puściłem Scarlett i szedłem nieco za nią. Pozwalało mi to bezkarnie puszczać oko do dziewczyn. Przecież jestem uroczy (przynajmniej Lettie tak twierdzi). Uśmiecham się do ślicznej rudowłosej, która również wchodzi o stołówki. Ta spuszcza wzrok. Nie zrażam się, po prostu poznaję towarzyszy niedoli. Gdy puszczam oko do blondynki, ta przewraca oczami. Chyba jest zajęta.
      - Proszę, proszę. Weasley już rozpoczął polowanie – słyszę śmiech Scarlett. Zerkam na nią. Wygląda lepiej. Nie ma już śladów po łzach, a na jej ustach błąka się uśmiech.
      Parskam śmiechem.
      - Po prostu witam się z innymi, Lettie.
      Brunetka przewraca oczami i rozgląda się. Nasza współtowarzyszka gdzieś się oddaliła.
      - Widzisz, nie lubi mnie – mruczę, pochylając się.
      Scarlett marszczy nos, przez co przypomina małego pieska.
      - I nie musi, bo jesteś tylko mój – uznaje, po chwili milczenia.
______________
Oto znów ja! I jak zwykle nie wiem, co powiedzieć...



niedziela, 15 marca 2015

Rozdział 3

3 komentarze:
Diana Alice Morgan


Znowu pada.
Lubię deszcz. Najbardziej latem, podczas burzy. Uwielbiam uczucie, kiedy po moim ciele spływa tysiące małych kropel wody, powoli badając jego każdy centymetr. Mam wtedy wszędzie ciarki i rozkoszuję się tym niesamowitym uczuciem. Stojąc samotnie na środku pola, z twarzą uniesioną ku spadającym z nieba kroplom czuję się czysta... Powietrze po deszczu jest takie rześkie, chłodne i przyjemne... Zawsze żałuję, że nie mogę złapać go w worek i zanieść do domu, dlatego też siedzę na dworze do późna, czasem nawet zegarek wskazuje sporo po północy, a ja dalej tkwię na drzewie. Jest jedno, z którego mam wspaniały widok na las. Znajduje się na wysokej górze, tuż przy stromym spadzie w dół. Kiedy tak sobie na nim siedzę, mogę zaobserwować coś naprawdę magicznego... Zwierzęta budzą się po ulewie, cały las ożywa. Sarny wychodzą zza liści i skał, które je chroniły, pająki wracają na pajęczyny, wszystko staje się zieleńsze.
I pomimo tych wszystkich plusów, jestem ogromnie wściekła na tego kogoś u góry, przez którego dzisiejsze południe jest bardziej ulewne, niż cały październik zeszłego roku razem wzięty (a padało wtedy prawie codziennie). I że niby niebo płacze, bo rozstanie, tak? Dobre.
- Bądź grzeczna - mówi do mnie tata, widząc pociąg jadący w oddali. - Rozumiemy się? I nie wydawaj zbyt wielu pieniędzy. Ucz się dobrze, liczę na to, że jak zobaczymy się następnym razem, będziesz już światowej sławy gwiazdą... A, własnie. Przyjedź najszybciej, jak będziesz mogła! W wakacje? Albo my cię odwiedzimy...
- Przystopuj trochę - śmieję się, kładąc mu rękę na ramieniu. Jego kurtka jest przemoczona. - Zacznijmy od tego, że zawsze jestem grzeczna. - Posyłam mu znaczące spojrzenie. - Zresztą, będziemy na telefonie. A teraz podaj mi tą torbę.
- Nie ma mowy, ja ją za ciebie zaniosę. Odjeżdżasz dopiero za... - Nick spogląda na swój nadgarstek ze srebrnym zegarkiem. - ...piętnaście minut. No, daj. Tato, wiesz, że nie powinieneś dźwigać.
- Ach, kochany z ciebie braciszek - zaczynam - ale i tak nie oddam ci łóżka z mojego pokoju. E, masz swoje.
- No wiesz... - Wzdycha i się uśmiecha. - Uwierz mi, że robię to z czystej dobroci serca. W końcu jesteś moją siostrą - mówiąc to, odbiera tacie jedną torbę i zbiera walizkę leżącą na ziemi, po czym znika za drzwiami wagonu.
Nick jest ode mnie starszy o sześć lat. Pomimo tego, że mieszka razem ze swoją narzeczoną, często odwiedzał mnie i tatę w domu. Mama... Mama nie mieszka z nami od dziesięciu lat i widujemy się naprawdę rzadko. Ostatnio jakoś trzy, cztery miesiące temu?
- Chodź - rzuca tylko ojciec i łapiąc się za plecy, odnajduje w pociągu Nicka. Nie powinien tu być, natomiast leżeć w łóżku. Ma problemy z krzyżem od dawna, a ostatnio jego stan się pogorszył.
Zajmuję miejsce w pustym przedziale, gdzie moje torby już elegancko leżą na kanapie naprzeciw mnie.
- Dzięki za pomoc - zwracam się w stronę rodziny, na co delikatnie się uśmiechają. Rozmawiamy jeszcze chwilę, kiedy słyszymy, że za chwilę odjazd. Od razu robię się smutna i mocno ich przytulam. - Będę za wami tęsknić. Nie rozrabiajcie za bardzo.
- Nie ma sprawy - odpowiada tata, stojąc już w drzwiach przedziałowych. - Do zobaczenia niedługo. Zadzwoń, jak dojedziesz.
- Nie martw się o to. - Czochram czarne włosy brata. - Ty masz być szczególnie grzeczny...
Kiwa głową i ostatni raz się do mnie uśmiecha, a później znika mi z oczu.
Wzdycham i patrzę za okno. Nie muszę długo czekać, aż obraz dworca zmienia się na ciągle przemijające drzewa. Powolnym ruchem dłoni odgarniam mokre włosy z czoła i kładę się na całej długości kanapy. Jestem tu sama, co jest jedynym plusem tej podróży. Jak cudownie, kilka godzin w zamkniętym przedziale! Uwielbiam podróżować, ale jestem pewna, że niedługo ktoś tu wtargnie i zagłuszy mój spokój. Nie lubię ludzi. Albo się ich boję. Najlepiej jedno i drugie.
Śmieszne. Jadę do Seattle. Tam się od nich roi... I jak pomyślę, że mam dzielić z kimś pokój, przez moje ciało przebiega nieprzyjemny dreszcz. Ten ktoś będzie oglądał mnie rano, wieczorem, w nocy. Jak będę się uczyć, myć zęby, czytać książki, śpiewać i tańczyć... Boże, umrę.
I w tym właśnie momencie, starsza pani siada naprzeciwko mnie.

***

Podróż mija mi zadziwiająco przyjemnie. Kobieta, która dosiadła się do mnie na początku nie przeszkadzała w żadnym wypadku. Zdążyłam przeczytać do końca książkę i przespać cztery godziny, co wiąże się z tym, że ani mi się nie dłużyło, ani nie nudziło.
Zbieram swoje rzeczy, zakładam czarny płaszcz i wychodzę z pociągu. Tutaj nie pada, a mimo wszystko jest szaro. Słońce ukrywa się za chmurami i od czasu do czasu powieje chłodny wiatr, więc szybko zmierzam do parkingu dla taksówek. Wsiadam w jeden z żółtych samochodów, podaję kierowcy dokładny adres i jadę.
Oddycham głęboko. Już jest dobrze, Diana. Zaraz będziesz u Elizabeth, walniesz się na łóżko, napijesz ciepłej herbatki, a jutro, tak jak każdy, pójdziesz na rozpoczęcie roku szkolnego w akademii.
Tam będzie bardzo dużo ludzi.
- Jesteś tutaj nowa, prawda? - zagaduje kierowca, na co kiwam głową. Nie mam siły na nic, w tym rozmowę. - Myślę, że ci się tutaj spodoba.
Ja myślę, że źle myślisz. Tu jest zbyt głośno. Zbyt wiele ludzi mnie otacza.
Patrzę na budynki, które mijamy. Są bardzo wysokie i mają dużo okien, a w prawie każdym z nich widać zapalone światło.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmia mężczyzna. Zdziwiona tym, jak szybko dojechaliśmy, płacę mu wyznaczoną sumę i wychodzę z samochodu. Przede mną rozciąga się ogromny budynek, a centralnie naprzeciw mnie stoi kobieta w wieku taty - jego przyjaciółka - średniej wielkości szatynka. Macha do mnie z uśmiechem i bez zbędnych pytań, prowadzi do swojego apartamentu.
Herbatko, nadchodzę.

***

- Wstajemy, skarbie.
Kilkakrotnie mrugam oczami i podnoszę się do pozycji siedzącej. Gdzie ja... Ach, no tak. Dziś rozpoczęcie roku, jupi.
Szybko się ogarniam, zabieram walizki wsiadam do auta z Elizabeth, która podwozi mnie pod samą bramę akademii. Jezusie, jakie to jest wielkie i piękne. O mój boże, ile tam jest ludzi. Umrę.
Kiwam głową w stronę kobiety, przytulam na pożegnanie i szybko wychodzę z auta. Kieruję się w stronę budynku, w którym miała odbyć się cała uroczystość. Prawdę mówiąc, nie wiem, czy dobrze trafiłam. Przynajmniej początkowo, bo im bardziej się zagłębiałam, tym głośniej się staje i mijam więcej ludzi.
Teraz jestem pewna, że pomieszczenie, w którym się znajduję jest właściwe. Na hallu stoi cała masa osób w moim wieku, mniej więcej na środku nauczyciele. Sylvester Stallone, Paul Stanley, Elton John. Rozglądam się dookoła i przed oczami robi mi się coraz ciemniej. Nie lubię tłumów, źle się wtedy czuję.
Nagle ktoś mnie szturcha. Odwracam się gwałtownie i widzę naprzeciwko siebie dwóch mężczyzn - jeden jest dla mnie całkiem obcy, a drugi... Nie widzę go po raz pierwszy.
Nogi mi się uginają. Przede mną stoi Michael Jackson i najprawdopodobniej jeden z uczniów.
Wygląda jeszcze lepiej niż w telewizji i na zdjęciach. A jego włosy... Chciałabym ich dotknąć.
- Wybacz - mówi ten młodszy i się uśmiecha. - To niechcący. Jestem Adam.
Stoję z otwartymi ustami i patrzę raz na jednego, raz na drugiego.
- Nic się nie stało - jęczę cicho i zamykam na chwilę oczy. - Ja... Diana.
- Miło mi - odzywa się w końcu Jackson. Pan Jackson, znaczy się. - A teraz wybacz, muszę iść.
Kiwam głową i uśmiecham się nerwowo w stronę chłopaka, który najwidoczniej nie ma zamiaru ruszyć się z miejsca. Stoi zapatrzony w odchodzącego nauczyciela, a ja, mimo świadomości tego, że nie powinnam, wlepiam swoje spojrzenie w niego. Jest wysoki, ale nie za bardzo i ma widoczne kości policzkowe. Jego włosy są trochę przydługie... Widać, że zapomniał o strzyżeniu, ale prawdę mówiąc, pasuje mu to. Jest dobrze zbudowany, plus ma dwudniowy zarost.
Gwałtownie spogląda na mnie. Jestem zmieszana, ale jednocześnie mam okazję, żeby przyjrzeć się jego oczom. Zielone.
Dyrektor zaczyna mówić, więc z ulgą odwracam się od Adama. Słucham tego, co ma nam do przekazania i zgodnie z jego zaleceniami, kieruję się po klucz do pokoju oraz plan lekcji i okolicy.
Idę do sąsiedniego budynku i powoli, wlokąc za sobą walizki, ciągnę za klamkę od drzwi swojego małego mieszkania. Dziwię się, bo jest zamknięte, a spodziewałam się tam niejakiej Amy, mającej dzielić ze mną pokój przez najbliższe pięć lat. Otwieram zatem pokój i kładę torby oraz walizki pod ścianę. Siadam na łóżku najdalej od drzwi i okien i wzdycham. Zginę tu, jestem tego pewna. Nie nadaję się do tej szkoły.
- Diana? - słyszę zaraz po krótkim puknięciu w drzwi. Rzucam ciche „tak” i moim oczom ukazuje się ładna blondynka. - Amy Taylor, która miała dzielić z tobą pokój, wczoraj zrezygnowała. Zdarzyło się coś, co ją do tego niestety zmusiło... Kazali mi to przekazać. Przykro mi, że będziesz siedziała tutaj sama.
Kiwam głową, udając smutną, a dziewczyna uśmiecha się pociesznie i wychodzi.
W duchu skaczę z radości. Dzielenie z kimś mojej chorej wyobraźni byłoby dla mnie najgorszym koszmarem.
Diana, jaka ty jesteś naiwna! Powinnam nacieszyć się tym spokojem. Jutro zaczynam ciężką pracę - nad sobą i ze sobą.


~~~~~~~
Ale ze mnie ciota. Myślałam, że wyjdzie lepiej, a tu jeb, takie... coś.
Wstyd mi za siebie, możecie zacząć mnie wyśmiewać.
Villa, teraz Ty!
Malffu xx


sobota, 14 marca 2015

Rozdział 2

6 komentarzy:
Scarlett Marie Redford

Say yeah
Let's be alone together
We could stay young forever
Scream it from the top of your lungs

      Stawiam niepewnie stopy na chodniku przed akademią. Niemal nieśmiało, co jest zabawne, bo nigdy nie miałam problemów z brakiem pewności siebie. Do czasu. Trzy miesiące temu przez kogoś wyparowała.
      Dość, Scarlett. Po co do tego wracasz? Potrząsam głową i mocniej zaciskam dłoń na uchwycie walizki. Jest jasnozielona i nieduża. Ostatecznie niewiele zabrałam z rodzinnego domu, gdy uciekałam. Co, dwadzieścia jeden lat to za stara na ucieczkę z domu? Zdziwilibyście się jak życie pisze scenariusze. Ale dość, miałam o tym nie myśleć. Choć ostatecznie, z całego tego bagna wyłonił się ogromny, neonowy, migoczący i jaskrawy plus. Odnowiłam znajomość z Weasleyem! Moim kochanym przyjacielem z czasów, gdy mieszkałam jeszcze w Nowym Jorku. Po śmierci mojej mamy ojciec wywiózł mnie do dziadków, do rodzinnego Fort Augustus. Od tamtej pory, czyli od pięciu lat, bardzo rzadko rozmawiałam z Wesem, ale trzy miesiące temu zapłakana wpakowałam się w jego życie z tą samą walizką...
      - Lettie! - słyszę za sobą i mimowolnie się uśmiecham.
      Nagle oplatają mnie silne ramiona mojego przyjaciela.
      - Dawno cię nie widziałem, Lettie – oznajmia, a ja chichoczę. Jedynie on mógł tak do mnie mówić. Sam wymyślił ten skrót, gdy mieliśmy dwanaście lat. Ja wołałam kiedyś na niego per Lee, ale niezbyt się przyjęło.
      - Całe osiemnaście godzin – odpieram. Widzieliśmy się zaledwie wczoraj.
      - To aż osiemnaście godzin! - jęczy i puszcza mnie. Staje przede mną i stawia wypchaną torbę sportową u swych stóp. - Jesteś gotowa? - pyta, uśmiechając się.
      Wzdycham, a mina mi rzednie.
      - Czy jestem gotowa na nowe życie, pozostawienie przeszłości za sobą i studia z najlepszym przyjacielem? Jasne, że tak!
      Weasley parska śmiechem, po czym chwyta moją walizkę, swoją torbę i ruszamy w stronę naszego nowego domu. Koszt mieszkania w akademii jest niższy niż jakbyśmy mieli własne mieszkanie, ale i tak powinniśmy znaleźć jakieś prace.
      Idziemy przez ogród znajdujący się z przodu uczelni. Wszystko jest zielone, radosne i pełne nadziei, zupełnie jak moja dusza. Aż chciałoby się to namalować. Właśnie...
      - Lee? - odzywam się. Zerka na mnie brązowymi oczami. Zawsze mnie fascynował ich kolor. Wyglądały niemal na czarne, co bardzo kontrastowało z jego blond lokami. Gdy byłam młodsza śmiałam się, że wygląda jak pół anioł, pół demon. - Muszę kupić farby, sztalugi, pędzle i wszystko...
      - Zakupy? Już się cieszę – uśmiecha się szeroko, a w policzkach ukazują się dołeczki. To z kolei kontrastuje z jego rockowym stylem. - Sam muszę zainwestować w jakieś notesy czy coś. Przydałoby się, by z tej szkoły mnie nie wywalili.
      Uśmiecham się smutno. Weasley i jego przejścia w liceum. Niezbyt ciekawe czasy. Wiecznie kłócił się wtedy z siostrą i w końcu uciekł. Niedługo potem ja wyjechałam.
      - Tak – przytakuję. - Teraz będziemy się pilnie uczyć. Musimy wyrosnąć na porządnych artystów – dodaję, a on znów parska śmiechem.
      - Będziesz najlepsza na roku, Lettie. Tylko nie podrywaj nauczycieli. Jesteś w stanie być najlepsza dzięki swemu talentowi, a nie cyckom – puszcza mi oko.
      Teraz to ja parskam śmiechem. Brakowało mi naszego przekomarzania się, gdy byłam nieco dojrzalszą nastolatką. W ciągu ostatnich pięciu lat jedyną moją przyjaciółką była cholernie poważna gotka – Misty. Uwielbiam ją, ale nie da się z nią żartować. Aktualnie studiuje na Harvardzie, więc raczej się nie widujemy. Seattle, a Cambridge to dwa zupełnie różne krańce Stanów.
      - Ty również masz się szanować – szturcham go w ramię. Jesteśmy już niemal w połowie drogi do drzwi wejściowych.
      - Myślisz, że jestem aż tak pociągający, że wyżebrałbym piąteczkę samym przeczesaniem włosów?
Wzruszam ramionami.
      - Jeśli nauczycielka gustuje w rockmenach o blond lokach z dołeczkami, co się kompletnie kupy nie trzyma, to jasne. Leć, śmiało – odpowiadam, za co otrzymuję kuksańca w ramię.
      - Tęskniłem za tym, Scarlett. Za naszymi pogawędkami bez ładu i składu... A teraz nie mogę przyzwyczaić się do tego twojego cholernego akcentu! Połowy nie rozumiem... - kręci głową z dezaprobatą.
      - Powiadasz? - celowo przesadzam z brytyjskim akcentem. Weasley jest uroczy, gdy się denerwuje.
      Chłopak parska śmiechem.
      - Dobra, mała wredna kreaturo, wchodzimy i mamy się zachowywać jak porządni studenci, nawet jeżeli jesteśmy trochę za starzy jak na początkujących – oznajmia, gdy przekraczamy próg.
      - Życie – wzruszam ramionami, ściszając głos.
      Wkraczamy do budynku. Jestem zbyt podekscytowana, by skupiać się na jego wyglądzie. Wszędzie panuje cisza, nie widać żadnego człowieka. Zerkam zaniepokojona na Wesa. Ten wzrusza ramionami i idzie wzdłuż korytarza. Przemyka mi przez myśl, że być może pomyliliśmy budynki.
      - Wes? - odzywam się, a mój głos niesie echo.
      - Tak? - chłopak podchodzi do gabloty z ogłoszeniami i udaje, że coś czyta.
      - Czy my nie pomyliliśmy godzin? Lub, co gorsza, dni?
      Weasley odwraca się powoli. W jego ciemnych oczach widzę coś na kształt wahania. Kącik jego ust drży lekko.
      Jęczę, a ramiona mi opadają.
      - Pomyliłeś coś! - rzucam w jego stronę.
      - Lettie, proszę cię – przewraca oczami. - Tylko godzinka spóźnienia. Co to jest? Praktycznie rzecz biorąc jesteśmy spóźnieni niemal dwa lata ze studiami. Co robi jedna godzina?
      Warczę cicho w jego stronę. Od zawsze był nieco niepoważny, ale żeby mi to zrobić?! I to w pierwszym dniu mojego nowego, lepszego życia?
      - Spokojnie – mówi cicho, wyciągając dłoń w moją stronę. - Zaraz wszystko naprawię...
      Nie dane mu było skończyć. W tym momencie w zasięgu naszego przestraszonego wzroku znajduje się młoda kobieta o jasnych, krótko przystrzyżonych włosach. Dziwi się, widząc nas na środku korytarza, w dodatku kłócących się.
      - A co wy tutaj robicie? - pyta.
      - Przepraszam bardzo – zaczyna Wes. - Jesteśmy tu nowi i tak trochę się spóźniliśmy...
      Próbuję ukryć zawstydzenie, co średnio mi wychodzi.
      Kobieta patrzy na nas chwilę, po czym parska śmiechem.
      - Zaginione owieczki? Knox i Redford, prawda?
      Kiwamy niepewnie głowami, zdezorientowani.
      - Wiedziałam, że będzie z wami zabawnie, zwłaszcza, gdy pierwszego dnia się spóźniliście. Macie szczęście. Niosę właśnie dokumenty dla was – śmiejąc się wskazuje teczkę w swoich rękach. - Numery pokoi, plany lekcji, okolicy, takie tam.
      Chichoczę nerwowo, gdy, jak się okazało Michelle Pfeiffer – nauczycielka aktorstwa – wręcza nam nasze plany. Mam deja vu, jakbym znów była w liceum. Weasley puszcza mi oczko, ale i tak mam ochotę go zamordować.
      Dziękujemy grzecznie profesor Pfeiffer za ratunek i udajemy się do sąsiedniego budynku. Tam rozdzielamy się.
      - Miałem cichą nadzieję, że jednak dostaniemy razem pokój... - zaczyna Wes, na co unoszę brew.
      - Czyżbyś w ciągu tych pięciu lat stał się seryjnym mordercą współlokatorek?
      Parska śmiechem, a ja uśmiecham się na widok dołeczków.
      - Po prostu tak dawno cię nie widziałem, że mam ochotę przykleić się do ciebie tylko po to, by słuchać co robiłaś trzy lata, dwa dni i osiemnaście godzin temu.
      Kręcę głową z uśmiechem i odbieram od niego swoją walizkę. Jego ciemne oczy mierzą ten widoczek od stóp do głów.
      - A gdzie twoje skrzypce?
      Mina mi rzednie. Robertowi przeszkadzały. Uważał, że rzępolę. A potem je spalił.
      - Musiałam sprzedać – uśmiecham się lekko. Sztucznie. Chyba tego nie zauważa, a przynajmniej mam nadzieję, że nie. Jeszcze nie czas na tę rozmowę.
      - Szkoda. Zawsze lubiłem twoje minikoncerty – szczerzy się i odchodzi.
      Oddycham z ulgą i powoli odwracam się w stronę długiego korytarza pełnego drzwi. Ruszam, szukając numeru osiemdziesiąt trzy. Zamieram, gdy zatrzymuję się przed odpowiednimi drzwiami. Przełykam ślinę i chwytam za klamkę.
      Pierwsze, co we mnie uderza, to woń lawendy. Zwalająca z nóg ilość lawendy w powietrzu. Krztuszę się i szukam sprawczyni tego ataku biologicznego. Przysięgam, że w powietrzu unosi się fioletowy dym. Nagle wyłania się z niego niska, wesoła osóbka o czarno-niebieskich włosach. Przypomina trochę zagubionego elfa, który pragnie powrócić do domu, paląc magiczne zioła. Patrzę na tę mieszankę i nie wierzę, że mam tu mieszkać przez najbliższe pięć lat.
      Wtem elf odzywa się. Płynnym angielskim, co mnie zdziwiło, bo jej wygląd wskazywał wyraźnie azjatyckie pochodzenie.
      - Jestem Tamiko. Miło mi cię poznać – posyła mi uroczy uśmiech i wyciąga drobną dłoń przed siebie.
      Ściskam ją niepewnie, wciąż mając nadzieję, że ktoś wpadnie do pokoju i wymieni powietrze na... no, powietrze.
      - Scarlett – odpowiadam i rozglądam się. - Palisz tu coś? - pytam niepewnie.
      Dziewczyna śmieje się.
      - Nie. Przepraszam. Rozsypał mi się ten nowy puder. Totalne badziewie, ale tata przysłał, to chciałam zerknąć. Nie wiedziałam, że narobię takiego bałaganu. Poza tym nie było cię. Myślałam, że sprzątnę zanim ktokolwiek zajrzy – uśmiecha się z zakłopotaniem i podchodzi do okna.
      Teraz zauważam, że jest ubrana w szorty i za dużą koszulkę z logo Minecrafta.
      - Które chcesz łóżko? - odzywa się Tamiko, gdy ilość tlenu w pomieszczeniu jest większa niż lawendowego pudru. Rozglądam się i decyduję.
      - Wolę to bliżej łazienki.
      Dziewczyna kiwa głową, a jej niebieskie włosy opadają na ramiona, przypominając wodospad.
      - Słusznie. Dalej od okna to mniej słońca w oczy. Zwłaszcza, że to konkretne okno wychodzi na wschód – komentuje i wzrusza ramionami. - Jaki kierunek?
      Podchodzę do łóżka i kładę na nim walizkę.
      - Malarstwo – odpowiadam i rozpinam bagaż.
      - Tylko? - dopytuje. Kątem oka widzę, że siedzi na swoim łóżku ze skrzyżowanymi nogami i ciekawskim spojrzeniem.
      - Tak. Niespecjalnie mnie stać na coś więcej i wolę skupić się tylko na tym. A jak jest z tobą?
      - Aktorstwo i dramaturgia – uśmiecha się szeroko. - Spodziewaj się mnóstwa papierów wszędzie.
      Uśmiecham się pod nosem. Dokładnie tak wyglądało mieszkanie Weasleya. Wszędzie świstki z pomysłami, serwetki z dialogami, listy ze scenariuszami.
      - Poniekąd przywykłam – oznajmiam. - A ty nie narzekaj na farbę.
      - Myślę, że sobie poradzę. Znasz Weasleya Knoxa? - pyta, a ja przerywam wyjmowanie ubrań z walizki i odwracam się.
      - Tak. To mój przyjaciel.
      Tamiko kiwa głową z lekkim uśmiechem.
      - Tak pytam, bo wyczytano was, ale się nie zjawiliście i wszyscy zaczęli mruczeć, że pewnie jesteście parą, czy coś...
      Wybucham śmiechem. Ja i Wes? To niedorzeczne. Wszyscy zawsze się śmiali, że na zdjęciach wychodzimy jak głupi i głupszy, nigdy jak, choćby, przyjaciele.
      - Nie. On jest w pełni wolny. A ty lubisz gry? - zmieniam temat, kiwając w stronę jej koszulki.
      Kiwa głową z entuzjazmem.
      - Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. Grywam we wszystko, a mój ojciec jest właścicielem Lin Sue, największego producenta japońskich gier komputerowych – oznajmia z dumą.
      Wytrzeszczam oczy.
      - Naprawdę? Grałam przynajmniej w połowę ich pozycji!
      Tamiko uśmiecha się.
      - Będziemy miały o czym rozmawiać po nocach.
      - Chyba, że dostaniemy do pokoju egoistyczną, cycatą blondynę – rzucam.
      Wygląda na to, że moje nowe życie zapowiada się bardzo interesująco.
______________________________
No to ja! Witam, dzień dobry, dobranoc, cokolwiek.
Nie wiem, co napisać...
Teraz Wy!

Rozdział 1

9 komentarzy:
Wprowadzenie, bo na rozdział za krótkie, ale tytuł to ,,rozdział 1".
Dziwne, nie?


Rosemary Goldie Jenkins





Szyszka!
Spojrzałam w dół na to, co mnie okropnie przeraziło. No żeby szyszek się bać? Choć zaatakowała mnie z zaskoczenia. Spadła na mnie i mnie oświeciła, przecież jest już piętnaście po ósmej, a zajęcia zaczynają się trzydzieści po. Spóźnienie pierwszego dnia? W sumie... Nie. Nie ma mowy, nie można popełniać błędów z przeszłości i lekceważyć wszystko naokoło. Nawet rzeczy tak przyziemne jak przyjście na czas na zajęcia. Do nowej szkoły. Cholera, nowa szkoła, nowi nauczyciele, nowe wszystko. Psorzy z jednej strony są przeze mnie znani, a z drugiej kompletnie nie wiem jacy są. I jak tu przeżyć? Wejść tak po prostu i suszyć zęby do wszystkich? I jeszcze pokój. Podobno będę go z kimś dzielić, a jedyne co mnie pociesza, to, to że będzie to dziewczyna. Przecież z facetem do pokoju mnie nie wsadzą...
Pociągnęłam łyk wody z butelki, po czym rozglądając się przez przejście dla pieszych, przeszłam przez ulicę. Droga na umówione miejsce niebezpiecznie się dłużyła, bo po drugiej stronie miałam być już od dwudziestu minut. Ale oczywiście Goldie musi się spóźnić, inaczej być nie może. Przecież nie byłabym sobą, gdybym się nie spóźniła. W ogóle to cud, że Daryl zgodził się mnie podwieźć, bo mogło być znacznie gorzej, wtedy to bym wcale do akademii nie doszła. Bo moje przyśpieszenie...
Otworzyłam drzwi od czarnego Audi i szybko zasiadłam na miejscu pasażera. Brunet siedzący za kierownicą spojrzał na mnie spojrzeniem pełnym... złości?
- Mary, czy ty zawsze musisz się spóźniać, do cholery? Mogłabyś chociaż zacząć to jakoś normalnie, a nie pierwszego dnia od razu pokazywać, że jest się nieodpowiedzialnym – założył na nos okulary przeciwsłoneczne i odpalił silnik, który już nie raz nas zawiódł. Ale całe szczęście nie teraz.
- Gadasz jak moja matka - uśmiechnęłam się delikatnie.
- Ktoś musi o ciebie dbać pod jej nieobecność - nie patrząc na drogę, zbliżył się do mnie i złożył pocałunek na moim policzku. 





* * *



Mocno zaciskałam dłoń na torbie, którą trzymałam już w ręku. Daryl odstawił mnie jedynie pięć minut po czasie, co było szalenie niemożliwe z uwagi na to, że droga z mojego domu do akademii, to jakieś półgodziny. No ale jak się jeździ z prędkością światła, omijając czerwone światła i o mało nie rozjeżdżając staruszki przechodzącej po pasach, to co się tu dziwić? Trzeba być Darylem, żeby potrafić coś takiego. W sumie, gdybym to ja zasiadła za kierownicą, to też tak by było. Tylko że ja spowodowałabym wypadek i zabiła tą staruszkę na pasach. Dobrze, że zrezygnowałam z prowadzenia auta. Bardzo dobrze. 
Patrzyłam uważnie na numerek, który widniał na małej zielonej karteczce, którą dostałam od chyba jedynej nauczycielki w naszej szkole - Michelle Pfeiffer, która miała i mnie nauczać. Po krótkim rozpoczęciu roku w akademii, na którym to dyrektor Stallone powiedział może z dwa zdania, dostałam kartkę z numerem, przed czym jeszcze zdążyłam zapoznać się z resztą uczniów uczęszczających na aktorstwo i malarstwo. O ile powiedzenie sobie 'cześć' się liczy, rzecz jasna. Teraz czekało mnie tylko zapoznanie się z moją współlokatorką, która podobno nie zjawiła się na rozpoczęciu. Jednak co się dziwić? Ja też bym prawie nie zdążyła, może to nas połączy? Spóźnianie się, to jest dopiero pasja, która łączy ludzi. 
Odgarnęłam blond pasma z czoła i z wielkimi, niebieski oczami mówiącymi wszystkim, że jestem przerażona - pociągnęłam za klamkę od drzwi do naszego pokoju. Boże, naszego... Teraz będę musiała dzielić pokój z kimś kogo nie znam, co jest jeszcze gorsze niż mieszkanie w jednym pomieszczeniu z cioteczną siostrą. Przeżyję to spotkanie. Przecież to nikt przerażający, to tylko niska szatynka, która się do mnie uśmiecha...?! Nie urwało mi głowy ani dupy. Żyję. Chyba.
- Cześć, jestem Rosemary - wyciągnęłam do niej dłoń i uśmiechnęłam się delikatnie, na co dziewczyna odpowiedziała szerokim wyszczerzem. 
- Cameron - powiedziała podając mi zadbaną dłoń z długimi, granatowymi paznokciami. - Cameron Grant. 
Kiedy puściłam jej rękę, rozejrzałam się po całym naszym pokoju, w którym znajdowały się trzy łóżka, biurka, stół i telewizor! Telewizor, do jasnej ciasnej, tego się nie spodziewałam. Luksusowo. Ale nic nie pobije zielono-niebiesko-żółto-pomarańczowych ścian, cholera. Luksusowo, kolorowo i... balkon. Jeśli Daryl mnie odwiedzi, będzie miał gdzie jarać... Bo do środka go z fajkami nie wpuszczę, o nie. Nasmrodziłby tutaj tylko i pewnie jeszcze wlazł z butami na moje łóżko, które wcale takie małe nie jest...
- Też jesteś na scenografii? A może na śpiewie? - zapytała wyciągając ze swojej czarnej walizki ubrania i układając je na regale zaraz przy jej łóżku.
- Nie - odparłam kładąc walizkę na zaścielonym posłaniu. - Na swoje własne nieszczęście wybrałam malarstwo i aktorstwo. 
Szatynce na chwilę mina zrzedła, ale tylko na chwilę. Przecież osoba, która uśmiecha się już od paru minut nie może tak po prostu przestać się szczerzyć. Zostało jej tak.
- Szkoda. Myślałam, że będę miała jakieś towarzystwo. Bliskie.
- Bliskie? - spytałam patrząc na nią. Naprawdę nie wiedziałam o co chodzi. Nie jestem jej bliska, jeszcze nie teraz. Znamy się od kilku minut, a...
- W końcu mieszkając razem przez pięć lat jakoś się zaprzyjaźnimy, to nieuniknione. Inaczej się nie da, jak Boga kocham - powiedziała zasuwając pustą już walizkę. 
Ja za to miałam dopiero przed sobą wypakowywanie się i urządzenie swojej części...
I całe, długie pięć lat nauki.



____________________

Hejka naklejka,
Wiem, że jest za krótki, ale jakoś nie wiedziałam co z nim zrobić, dziewczyny. XD
Następny będzie długi, obiecuję. Dobra, może nie aż tak długi, ale na pewno dłuższy od tego.
Przysięgam Wam to.
A Wy, kiedy coś wstawicie? Bo Villa coś tam gadała, że ona na samym końcu wstawi coś od siebie...
Macie coś? Bo to moje się nie popisało. ;___;

czwartek, 12 marca 2015

Halu...?

37 komentarzy:
Cześć,
Uznałam, że trzeba objaśnić kilka rzeczy tak, aby wszyscy wiedzieli o co chodzi, więc:
- Kochana, Mallfu; kochana, Faith, możemy zorganizować jeszcze zajęcia dodatkowe dla naszych uczniów, więc jeśli na jakieś chcą chodzić to powiedzcie.
- Jeśli osoba, która należy do, np. Malffu występuje w rozdziale, np. moim, to Malffu musi mi ,,pomóc", czyli to, co mówi jej postać napisać. Ogólnie, wszystko co postać Malffu zrobi musi wyjść z pod rąk Malffu. 
- Związki pomiędzy postaciami są możliwe (pomiędzy nauczycielami a uczniami też).
- Można mieszkać z kimś w pokoju.
- Można zrobić opis postaci w zakładce z uczniami.
- I czy Faith zgodzi się na wymianę? xD Mel Gibson za Joe Cockera? xD
- Oraz najważniejsze - robimy tak, że, np. Faith pisze swój rozdział i daje mu tytuł ,,Rozdział 1", a potem, np. Malffu pisze swój i daje mu tytuł ,,Rozdział 2"? Czy może tak, że każdy pisze swoje i, np. ja robię ,,Rozdział 1" i później, np. Malffu swój ,,Rozdział 1"? To dosyć ważne, bo musi być porządek.
- I pytanie za sto punktów - Nyks. Miała się zastanowić. Ja oczywiście nie popędzam, pytam po prostu z ciekawości czy jest już jakaś decyzja. 
A teraz - Czy któraś z Was ma już coś napisane? xD

wtorek, 10 marca 2015

Powitanie

Brak komentarzy:
Witam serdecznie wszystkich studentów naszej akademii!
 Jako, że jestem dyrektorem szkoły, to ja muszę was zachęcić do uczęszczania do niej. Nie jest to trudna szkoła, wręcz przyjemnością jest do niej uczęszczać! Nie wymagamy za wiele, jedynie chęci i zamiłowania do wybranego kierunku. Zresztą, nie jednego. Można więcej, oczywiście. Niestety mamy również maksymalną liczbę zajęć, a jest to nieszczęśliwa liczba 4. Możemy jedynie w tym zakresie rozwijać nasze zainteresowania. Jednak to nic złego, bo im mniej tym raczej lepiej się rozwijać, nieprawdaż?
 Dlatego rozpocznijmy ten rok idealnie, jak na artystów przystoi. Bo każdy z Nas jest wyjątkowy i mam nadzieję, że również każdy stworzy to własną historię...


Dyrektor i założyciel,
Sylvester Stallone
Layout by Tyler